#1 2011-03-14 19:35:17

 marcin

Administrator

3399176
Call me!
Skąd: Będzin
Zarejestrowany: 2011-01-15
Posty: 518
Punktów :   17 
IDOL: Artur Boruc

Nasze lekturki

W temacie Nasze lekturki ,będą pojawiać się małe lektury pisane przez nasze forum.


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

http://i.imgur.com/lv3dO.jpg

Offline

 

#2 2011-03-14 19:35:34

 marcin

Administrator

3399176
Call me!
Skąd: Będzin
Zarejestrowany: 2011-01-15
Posty: 518
Punktów :   17 
IDOL: Artur Boruc

Re: Nasze lekturki

Motywacja filmami porno



Czy emisja filmów pornograficznych w autokarze podczas drogi na stadion może zmobilizować piłkarzy do lepszej gry? Pewien włoski trener twierdzi, że tak. Oto na jakie zwariowane pomysły wpadają szkoleniowcy, by skłonić swoich zawodników do jeszcze lepszej gry.

Trenerem, który wykorzystuje filmy porno w swojej pracy, jest Włoch Serge Cosmi. - Podczas długich podróży autokarem na mecz nietrudno o nudę. Aby ożywić entuzjazm w zespole, puszczam im filmy typu hard-core. Uważam, że przynosi to dobry skutek. A skoro tak, to czemu mam tego nie robić? – przyznał jakiś czas temu trener, który pod koniec lutego objął drużynę Palermo.

Na stołek wskoczył w trudnym momencie, tuż po druzgocącej porażce z Udinese 0:7 na własnym stadionie. Na razie drużyny nie odmienił – w niedzielę Palermo przegrało z Lazio 0:2, co było czwartą porażką sycylijskiej drużyny z rzędu.

Czas pokaże, czy szokujące pomysły Cosmiego przyniosą skutek. Jeśli Palermo, pod jego wodzą, nadal będzie przegrywać, pewnie nie będzie trzeba długo czekać, aż ktoś nazwie ich grę "piłkarską pornografią". Nie wiadomo też, jak Cosmi radzi sobie z nieletnimi piłkarzami. Oni pornografii oglądać jeszcze nie powinni... Będą jeździć na mecze w bagażniku?

Jedno jest pewne – Kamil Glik z pewnością już teraz nie może doczekać się powrotu do Palermo z wypożyczenia do Bari.

Striptiz w szatni

Mocno erotyczną motywację zastosowano także w siatkarskim zespole Paris Volley. Na początku zeszłego roku przegrywali mecz za meczem, spadali coraz niżej w tabeli, a frekwencja w ich hali dobijała do dna. Aby przerwać fatalną passę (w ośmiu ostatnich meczach wygrali tylko raz), zaprosili do szatni seksowną aktorkę filmów porno. Olivia Del Rio ochoczo weszła z zawodnikami pod prysznic, a później pozowała wraz z siatkarzami do pikantnych zdjęć.

Efekt? Zaraz po wizycie pani Del Rio drużyna z Paryża odniosła zwycięstwo, a do końca sezonu wygrała jeszcze czterokrotnie i ostatecznie skończyła sezon na dziesiątym miejscu w tabeli. Wizyta aktorki porno pomogła, ale tylko odrobinę.

Dwie dziewczynki za bramkę!

Seksistowska motywacja niewiele pomogła także piłkarzom reprezentacji Rosji. Podczas Euro 2008 pierwszym rywalem "Sbornej" była reprezentacja Hiszpanii. Jeszcze przed rozpoczęciem turnieju rosyjski milioner Piotr Listerman obiecał, że każdy piłkarz, który zdobędzie w tym meczu gola dla Rosji, otrzyma od niego dwie piękne, jak sam się wyraził, "siksy". Wszyscy od razu zrozumieli, że nie żartuje, bo na co dzień zajmuje się wyszukiwaniem żon dla swoich bogatych klientów.

- To będzie dla nas ogromna motywacja! - wypalił zadowolony Andrij Arszawin, który opamiętał się dopiero, gdy przypomniał sobie o swojej żonie: - Oczywiście, w zabawie wezmą udział tylko kawalerzy – dodał szybko przyszły gwiazdor Arsenalu. Motywacja nie pomogła – mecz zakończył się przekonującym zwycięstwem Hiszpanów 4:1. Honorowego gola zdobył Roman Pawluczenko. Na nagrodę jednak nie mógł liczyć. A już z pewnością nie pozwoliłaby na jej przyjęcie jego piękna żona, Larisa.

Van Gaal ma jaja

Temat seksu i jego wpływu na organizm sportowca wałkowany jest od dawna. Niektórzy trenerzy zupełnie nie przykładają do tego wagi, inni seksu zakazują, kolejna grupa wręcz namawia swoich zawodników do rozgrzewki w łóżku. - Ja jestem zwolennikiem przedmeczowego seksu. To naprawdę pomaga – mówi trener Bayernu Monachium, Louis van Gaal. - Gdy w przeszłości uprawiałem seks przed meczem, na boisku nigdy nie brakowało mi kondycji – zapewnia. Metoda ta najwyraźniej nie działa jednak na piłkarzy Bayernu, bo ostatnio przegrywają mecz za meczem i spadli już na piąte miejsce w tabeli Bundesligi.

Być może jednak nie odpowiadają im inne metody motywacji holenderskiego trenera. Niedawno Luca Toni przyznał po odejściu z Bayernu, że przed jednym z meczów van Gaal zrzucił z siebie spodnie. - Chciał pokazać nam, że ma jaja i jest w stanie odstawić od składu nawet największą gwiazdę – mówi włoski napastnik, który mocno przeżył to zdarzenie. - Byłem totalnie zszokowany. Na szczęście nie zauważyłem zbyt wiele, bo nie stałem w pierwszym szeregu – dodaje obecny piłkarz Juventusu.

Seks pomaga

Za wpływ seksu na organizm sportowca zabrali się także naukowcy. Specjaliści przeprowadzili eksperyment, a za chomika doświadczalnego posłużył bokser Chris Byrd. Były zawodowy mistrz świata organizacji WBO i IBF w kategorii ciężkiej, wziął udział w specjalnym teście. Sprawdzano siłę jego nóg, uderzeń rękoma, puls oraz poziom testosteronu zarówno przed, jak i po wyczerpującym seksie boksera z małżonką. Badania wykazały, że po spędzeniu upojnej nocy, Byrd osiągnął lepsze wyniki we wszystkich testach.

Za sprawy łóżkowe na początku pracy w Realu Madryt wziął się także Jose Mourinho. Portugalski trener nakazał zakup łóżek dla piłkarzy, które stanęły w centrum treningowym. Tym razem nie chodzi jednak o seks, a o chwilę odpoczynku. Wcześniej piłkarze, po porannym treningu, udawali się na siestę do domu. Mourinho uznał, że to strata czasu, a zakup łóżek umożliwił piłkarzom odpoczynek bez tracenia czasu w korkach.

Mourinho zdecydował także, że w każdym tygodniu inny piłkarz będzie decydować o tym, jaka muzyka będzie puszczana w szatni. Dynamiczne rytmy często pomagają w mobilizacji, jednak trener Realu powoli zaczyna żałować swojej decyzji. Wszystko z powodu dyskotekowego hitu "Papa Americano", który rozbrzmiewa w szatni niemal codziennie, bez względu na to, kto decyduje o wyborze muzyki.

Petardą w piłkarza

Muzyka to ważny element motywacji, za to wciąż nie wiadomo, jak na piłkarzy wpłynie metoda treningowa stosowana przez opiekuna zespołu Sao Caetano. Pewne jest tylko to, że w trakcie treningów swojej drużyny Ademir Fonseca dos Santos nie wygląda jak trener, a jak maniakalny ultras. Otóż po każdym golu, zdobytym w trakcie gierki, odpala race, petardy hukowe i sztuczne ognie. Ma to przybliżyć piłkarzom atmosferę stadionu i zmotywować ich do wytężonej pracy.

Dos Santos chce w ten sposób oswoić także swoich piłkarzy z głośną atmosferą panującą podczas meczów o punkty. - W Brazylii każdy mecz jest jak wielkie derby. Piłkarz musi być przyzwyczajony do huków i wybuchów, by móc w takiej atmosferze skupić się na grze w piłkę – tłumaczy swój pomysł 57-letni szkoleniowiec. Piłkarze patrzą na to przez palce. Żartują, że niedługo trener zacznie rzucać im petardy pod nogi, aby szybciej biegali.

Najwyraźniej zbyt wolno, podczas meczu z Chongqing, biegał Zhanga Chi z klubu Shandong Luneng. Tak przynajmniej uznał kapitan tego chińskiego klubu, Jiao Zhe. Postanowił dać nauczkę młodszemu koledze i zmotywować do lepszej gry spuszczając mu porządny łomot - Nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego. Musimy go porządnie ukarać za ten występek – powiedział menedżer klubu Han Gonzheng i nałożył na kapitana grzywnę finansową oraz zesłał do drużyny rezerw. Co ciekawe, drużyna z Shandong wygrała ten mecz 2:1.

Mecz jak wojna

W Polsce pracą nad motywacją drużyny lubi chwalić się Jerzy Engel. Gdy był selekcjonerem reprezentacji Polski, nawiązał współpracę ze znanym historykiem Bogusławem Wołoszańskim. - Wspólnie przygotowaliśmy materiał motywacyjny. Odwołuje się on do naszej historii. Pokazuje, że Polska przez wieki była brzydkim kaczątkiem Europy, że najeźdźcy łupili nasz kraj i dzielili według swoich potrzeb i korzyści, że Niemcy i Związek Radziecki podzielili się Polską we wrześniu 1939 roku. Na mistrzostwach świata w Korei i Japonii też, tak naprawdę, nikt nas nie potrzebuje i nikt na nas nie czeka. Już podzielono naszą skórę. Ale my tym razem nie damy się łatwo złupić – mówił Engel w trakcie mistrzostw świata w 2002 roku.

Praca nie zdała się na nic. Koreańczycy łatwo ograli Polaków i wyglądali na bardziej zmotywowanych.

Engel dużo pracował nad motywacją piłkarzy Wisły, gdy walczył z nią o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. - Bardzo nas pompował, dzięki czemu w Krakowie udało nam się pokonać Panathinaikos 3:1 – wspomina jeden w ówczesnych piłkarzy Wisły. - Niestety w rewanżu przegraliśmy 1:4 i znów nie udało się awansować do Ligi Mistrzów. Później trener starał się odbudować nasze morale. W szatni mówił, że naszym celem jest zdobycie Pucharu UEFA. Mówił to w taki sposób, że my faktycznie mu wierzyliśmy – dodaje nasz rozmówca. Gorzej z wiarą było po wyjściu z szatni – krakowian już w pierwszej rundzie łatwo ograła Vitoria Guimaraes.

Być może Engel powinien zdecydować się na jeszcze bardziej radykalne sposoby motywacji. To jednak jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic każdego szkoleniowca.

Marcin Malinowski,Mateusz Miga z Onet.pl


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

http://i.imgur.com/lv3dO.jpg

Offline

 

#3 2011-04-24 14:18:52

 marcin

Administrator

3399176
Call me!
Skąd: Będzin
Zarejestrowany: 2011-01-15
Posty: 518
Punktów :   17 
IDOL: Artur Boruc

Re: Nasze lekturki

Święta w Ziemi Świętej oczyma Maora Meliksona



Tysiące wyznawców trzech różnych religii, setki pielgrzymów ze wszystkich stron świata. Jak wyglądają święta Wielkiej Nocy w Izraelu oczyma piłkarza Wisły Kraków, objawienia rundy wiosennej w Ekstraklasie, Maora Meliksona?

Jak podają agencje, w tym roku na Wielkanoc przyjedzie do Izraela aż 250 tysięcy turystów. Żydzi jednak tych świąt w swoim kalendarzu nie mają. - Mamy za to Święto Paschy, które w tym roku wypada w tym samym terminie co Święta Wielkanocne. Trwa siedem dni i upamiętnia ucieczkę Żydów z niewoli egipskiej – tłumaczy Melikson.

Święta bez chleba

Podstawowa zasada mówi, że w trakcie Paschy Żyd nie może spożywać chleba na zakwasie (chamecu). - Generalnie unikamy produktów pszenicznych. To tradycja, która nawiązuje do ucieczki z Egiptu. Uciekinierzy mieli zbyt mało czasu, by przygotować chleb. Dla upamiętnienia tego wydarzenia przez okres Paschy jemy macę – mówi piłkarz Białej Gwiazdy.

Według tej tradycji przed Paschą domy i mieszkania powinny zostać dokładnie wysprzątane z najmniejszych okruszków chleba. Wszelkie resztki mają zostać sprzedane nie-Żydom lub spalone do godziny 11:17 pierwszego dnia świąt. Tych tradycji w domu Meliksonów w Jawne pilnuje się po dziś dzień.

Nie ma za to miejsca na prezenty. Choć według niektórych zapisów, na podarki mogą liczyć dzieci, które znajdą ostatni, ukryty fragment macy (afikomen). - Tak, ale nie ma obdarowywania siebie nawzajem jak podczas Bożego Narodzenia lub chrześcijańskiej Wielkanocy. Najważniejszym wydarzeniem Paschy jest wspólna kolacja w pierwszy dzień świąt. To świetny czas, by wreszcie odpocząć w gronie rodziny i porozmawiać o wspólnych sprawach – mówi piłkarz Wisły.

Jak Żyd z Muzułmaninem

Mimo świąt, które zazwyczaj oznaczają 2-3 dni wolne od pracy, swoich rozgrywek nie przerywa miejscowa liga. - Mecze odbywają się normalnie, jak co tydzień – mówi Melikson, który tych świąt nie spędzi jednak w ojczyźnie. - Zostaję w Krakowie. W Wiśle mamy tylko dwa wolne dni od treningów, więc nie było większego sensu udawać się w tak długą podroż – tłumaczy.

Nie zazna więc atmosfery panującej w Izraelu w okresie świąt wielkanocnych. - Choć święta te obchodzą tylko chrześcijanie, nie ma z tego powodu żadnych problemów. Większość ludzi już dawno pogodziło się z tym, że żyje w jednym kraju z wyznawcami innych religii. Muzułmanie, Chrześcijanie, Żydzi – wszyscy mają swoje święta i staramy się nie wchodzić sobie w drogę – przekonuje nowa gwiazda Wisły.

Podobnie zresztą jest w zespole Białej Gwiazdy, gdzie Izraelczyk trenuje u boku wyznawców Allaha. - I co z tego? Przecież, gdy wychodzimy na boisko, religia zupełnie się nie liczy – mówi były reprezentant Maroka Nourdin Boukhari. - Maor to bardzo dobry piłkarz, a to, że jest Żydem nie ma najmniejszego znaczenia. Zresztą mam wśród swoich przyjaciół wielu Żydów – dodaje Boukhari, który po tym sezonie opuści krakowski zespół.
Syreny alarmowe znów wyją

Ale przecież także w Krakowie Melikson może znaleźć wyznawców jego religii. - Byłem już kilkakrotnie w żydowskiej dzielnicy Krakowa, na Kazimierzu. Zwiedziłem synagogę i bardzo spodobała mi się atmosfera panująca w tej okolicy. Od razu otrzymałem także zaproszenie na obiad od miejscowego restauratora – mówi Maor ze śmiechem.

Na razie w Polsce mieszka jedynie ze swoją dziewczyną Tal. Za około dwa tygodnie piłkarza odwiedzi jego mama, która ma polskie korzenie. Urodziła się w Legnicy, jednak gdy była jeszcze dzieckiem, wraz z rodzicami wyjechała do Izraela. Wkrótce po raz pierwszy odwiedzi swojego syna w Krakowie. - Czekamy na tą wizytę z niecierpliwością. To mama radziła mi, bym przyjął ofertę z Wisły. Teraz chcemy pokazać jej Kraków – mówi Melikson.

Gdy już mama pojawi się w Krakowie, piłkarz Wisły odetchnie z ulgą. Na początku kwietnia w Jawne znów zawyły syreny alarmowe, a w marcu na miasto spadło kilka rakiet wystrzelonych przez Hamas ze Strefy Gazy. To rodzinne miasto Maora, gdzie wciąż mieszka jego matka i wielu przyjaciół. - Tak, boję się o nich, ale musimy umieć z tym żyć. Niestety jest to element naszej rzeczywistości i niewiele możemy zrobić, by to zmienić – mówi Melikson. W takich chwilach atmosfera świąt szybko potrafi prysnąć.

Obawa o mamę

Piłkarz z niepokojem wysłuchuje więc doniesień agencyjnych z południowej części Izraela. - Jawne leży niedaleko granicy ze Strefą Gazy, a więc w strefie zagrożenia. Do niedawna było całkiem spokojnie, jednak od kilku tygodni znów przeżywamy trudne chwile. To przykre, że wciąż dochodzi do takich incydentów, bo ciągle martwię się o moją mamę i przyjaciół, których zostawiłem w Jawne. Żyjemy jednak nadzieją, że wkrótce będzie lepiej – mówi. Nic więc dziwnego, że z taką niecierpliwością oczekuje przyjazdu mamy do Polski.

Do Krakowa przyjedzie w wyjątkowo gorącym okresie dla drużyny Wisły. Zespół Roberta Maaskanta będzie wtedy czekał serial trzech wyjątkowo prestiżowych spotkań – Biała Gwiazda kolejno zmierzy się z Lechem Poznań, Cracovią i Legią Warszawa. Wyniki tych spotkań będą miały ogromny wpływ na losy rywalizacji o tytuł mistrzowski. Melikson z pewnością zrobi wszystko, by mama zobaczyła zwycięstwa jego drużyny.

I jego dobrą grę, którą doceniają eksperci. Były piłkarz Wisły, Andrzej Iwan uznał go za oczarowanie rundy wiosennej. W portalu weszlo.com napisał: "Absolutny numer jeden. Dawno nie było u nas gościa, który grałby tak świetnie 1 na 1. I to z taką szybkością! Irytuje mnie tylko, że za często znika z pola widzenia". Były reprezentant Polski widzi w Izraelczyku piłkarza, który może wreszcie wprowadzić Wisłę do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Wtedy okazji do odwiedzin rodzinnych stron będzie z pewnością jeszcze mniej...

Marcin Malinowski,Mateusz Miga (Fakt)


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

http://i.imgur.com/lv3dO.jpg

Offline

 

#4 2011-04-26 13:02:36

 marcin

Administrator

3399176
Call me!
Skąd: Będzin
Zarejestrowany: 2011-01-15
Posty: 518
Punktów :   17 
IDOL: Artur Boruc

Re: Nasze lekturki

Zanim poznaliśmy Olisadebe…



Zaczął dziwnie chrapać, na ustach pojawiła się piana. Na krzyk żony nie reagował. Gdy po czterdziestu pięciu minutach przyjechało pogotowie, było już za późno. Zmarł. Robert Mitwerandu – pierwszy czarnoskóry reprezentant Polski.

Na treningu młodzieżówki piłkarze patrzyli na niego jak na przybysza z innej planety. – Te, podaj bala! – krzyczał śląską gwarą. Dookoła nikt nie wiedział, co jest grane. Nie było jeszcze Olisadebe, Rogera ani Arboledy. W ogóle nikt wówczas nie myślał o żadnym naturalizowaniu. Mitwerandu był Polakiem. Synem Polki i imigranta z Zimbabwe.

– Znałem go od dziecka. Byliśmy sąsiadami w Dąbrówce Małej, dzielnicy Katowic – opowiada Marek Koniarek, były król strzelców w sezonie 95/96. – Spotykaliśmy się pod blokiem, na boisku, w kościele. Od małego był ministrantem. Do wieku osiemnastu lat chyba służył. Bardzo spokojny, ułożony chłopak. Niebo i ziemia, jeśli miałbym porównać go z tymi czarnoskórymi piłkarzami, których teraz trenuję w Piotrówce.

Piłka na grobie

Był maj 2000 roku. Raków Częstochowa przegrał z Polarem Wrocław 1:3. Mitwerandu był załamany. Chciał zagrać jak najlepiej, bo powoli kończył mu się kontrakt. Wraz z żoną wrócił do domu po północy. Byli na przyjęciu urodzinowym na Ligocie. Włączyli telewizor, usiedli w pokoju. Akurat leciała powtórka "Klanu". Robert poszedł się wykąpać, żona oglądała dalej. Gdy weszła do pokoju, usłyszała dziwne chrapanie. Na ustach pojawiła się piana. Zero reakcji na jakikolwiek krzyk. Gdy po 45 minutach przyjechało pogotowie, było już za późno. Zmarł na zawał serca.

– To był szok. Nigdy nie zapomnę tego dnia – mówi Krzysztof Kołaczyk, były kolega klubowy z Krisbutu Myszków. – Jechałem na trening razem z Sebastianem Kotylem. Wsiadamy do auta, a on mówi:  "Słyszałeś co się stało? Robert nie żyje". Ścięło mnie z nóg. Dojechałem do klubu, to miałem całą koszulkę mokrą. Wszedłem do szatni, było ponuro. Siedzieliśmy półtorej godziny. Wszyscy ze spuszczonymi głowami. Weszliśmy potem na boisko, ale to był taki trening z konieczności. Nikomu nie chciało się kopać.

– Dwa dni przed śmiercią był u mnie w ogródku – z żalem wspomina Koniarek. – Miał taki zwyczaj, że przynajmniej raz w tygodniu kupował róże dla żony. Jechał z nimi na rowerze, a ja siedziałem na tarasie. Zawołałem go. – Napijesz się czegoś? – Nie, dzięki, jadę dalej. W sobotę gramy mecz – krzyknął. To była nasza ostatnia rozmowa. Potem o szóstej rano dowiedziałem się o jego śmierci. Odbieram, a tu proboszcz dzwoni i zwala mnie z nóg. Nikt nic nie wie. Były potem jakieś badania, ale co z tego. Do dziś nie wiadomo, co się stało. Matkę znałem. Brata znałem. Jak zmarł, to rok po roku oni także umierali. Najpierw matka, potem brat. Jak jestem na cmentarzu, to zawsze odwiedzam jego grób. Ma tam piękną piłkę.

Ślązak z ambicją

Zaczynał pod koniec lat 70. w Stadionie Śląskim Chorzów. Miał talent – mówią po latach jego koledzy. Ledwo skończył 18 lat, a już kopał w GKS-ie Katowice. W debiucie ze Stalą Mielec (3:0) wszedł za Jerzego Szuberta. Był pierwszym czarnoskórym piłkarzem w lidze polskiej.

Już wcześniej dostawał też powołania do reprezentacji młodzieżowych. Piłkarze śmiali się z jego śląskiej gwary, ale w szatni traktowali go jak swojego. Krzysztof Kołaczyk, który w 1985 roku spotkał go na konsultacjach, opowiada, że na początku był pewien szok, ekscytacja nowym, nieznanym zjawiskiem; po pewnym czasie to wszystko jednak zanikło. Mitwerandu świetnie mówił po polsku, do tego dał się poznać jako miły, inteligentny facet. W klubowej półce – koniecznie porządek, wszystko ułożone w kosteczkę. Na boisku – perfekcja i solidność. No i ambicja. Tak, to przede wszystkim.

– Pamiętam, że byliśmy na kadrze i przygotowywaliśmy się do jakiegoś meczu. Bodajże do spotkania eliminacyjnego, nie pamiętam już jakiego. Trener wskazał na Roberta i mówi, że ze względu na swoje geny będzie dziś zasuwał dwa razy więcej od wszystkich. Że to superzawodnik, że na pewno nam się przyda. No i gramy sparing, Robert zasuwa tu, zasuwa tam. Aż nagle padł w tym upale. Zabrakło mu sił, zjadła go ambicja. No, ale wzięliśmy to na wesoło. Żartowaliśmy, że miał być naszym "czarnym koniem", ale tym razem nie udało się – opowiada Kołaczyk.

Syn ze smykałką

Mitwerandu był środkowym obrońcą. Po tym, jak nie udało mu się przebić do pierwszego składu w Katowicach, grał przez cztery sezony w Naprzodzie Rydułtowy. Potem trafił do Myszkowa. Strzelił nawet samobója przeciwko swojemu byłemu klubowi. Rydułtowy wygrały 2:1, a dla urodzonego w Chorzowie piłkarza był to jeden z ostatnich meczów w Krisbutcie. Ostatnie dwa sezony w karierze rozegrał w barwach Rakowa. Zespół właśnie spadł do I ligi i walczył o jak najszybszy powrót do Ekstraklasy. No, ale nie udało się. Bański, Synoradzki czy młody wówczas Tomasz Kiełbowicz i spółka zajęli drugie miejsce za Dyskobolią. Pech chciał, że akurat w tamtym roku zmniejszono ekstraklasę i awansowały tylko drużyny z pierwszego miejsca.

Po pamiętnym meczu z Polarem wracał do domu samochodem z Tomaszem Maślanką. Wiedział, że zawalił mecz i musi się poważnie zastanowić nad swoją przyszłością. Myślał o wyjeździe za granicę. Miał też podobno ofertę z Ruchu Radzionków.

- Gdyby ktoś go dostrzegł, pewnie by pograł jeszcze w Ekstraklasie. To nie była aż tak duża przepaść, wszystko zależy od szczęścia. Pytał mnie, czy mu coś załatwię, czy mam jakieś kontakty. Starał się jak najlepiej. Solidny, twardy obrońca. Jego syn gra zresztą teraz w piłkę i też zapowiada się na podobnego zawodnika. Tzn. też jest wysoki, ma podobne atuty, ale gra w pomocy. Widziałem go niedawno w jakimś meczu w Hetmanie Dąbrówka Mała. Niezły jest – mówi Koniarek, którego żona wciąż utrzymuje kontakt z żoną Mitwerandu.

11. rocznica

Były król strzelców po śmierci przyjaciela starał się jak najwięcej pomóc jego rodzinie. Udało mu się nawet zorganizować dwa memoriały. Pierwszy miał miejsce w czerwcu 2000 roku. Raków zagrał przeciwko przyjaciołom Roberta, wśród których znaleźli się m.in. Jan Furtok, Ryszard Czerwiec, Michał Probierz czy Janusz Jojko. No i oczywiście Koniarek. Dochód został przeznaczony na rodzinę zmarłego piłkarza.

Drugi mecz miał podobny charakter, odbył się dokładnie rok później. Tym razem zamiast Rakowa przyjechała Gieksa i kilka innych wyróżniających się ligowych postaci. Moskalewicz, Niciński, Kapica, Gajtkowski, Moskała – trochę ich się uzbierało. Ale to dziesięć lat temu… Dziś memoriałów już nie ma, sam Mitwerandu to też zresztą postać, o której praktycznie się nie wspomina. Dzisiejsze pokolenie pewnie nawet nie wiem, że ktoś taki istniał. Pamiętamy gole Olisadebe, podania Rogera, kłócimy się w sprawie Arboledy.

– Był pierwszym czarnoskórym reprezentantem Polski. Co z tego, że tylko w młodzieżówce. Jak na tamte czasy to było zjawisko. Ja jednak będę go pamiętał jako świetnego przyjaciela. Kilka lat temu organizowałem memoriały, graliśmy na Hetmanie. Widziałem dużą pomoc kolegów, ludzi, którzy mają restauracje itd. Byli zawodnicy też chętnie przyjeżdżali. Warto o kimś takim pamiętać – mówi Koniarek.

7 maja będziemy obchodzić 11. rocznicę jego śmierci. Gdyby żył, miałby 41 lat.

Marcin Malinowski,Paweł Grabowski z Onet.pl


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

http://i.imgur.com/lv3dO.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.xhogwartx.pun.pl www.bloodcraft.pun.pl www.pokemonindigo.pun.pl www.independence.pun.pl www.drakenmag.pun.pl